O TYCH CMENTARZACH ZIEMI GDOWSKIEJ NIEWIELU JUŻ PAMIĘTA

Jak co roku, przed 1 listopada odwiedzimy cmentarze parafialne, by porządkować groby bliskich. Modląc się za zmarłych, warto wspomnieć również o licznych naszych przodkach, pochowanych na zupełnie zapomnianych dziś cmentarzach. Miejsca ich wiecznego spoczynku były i są nadal unikane przez żyjących. Dosięgła ich „nagła i niespodziewana śmierć”. Zmarli w czasie pomoru.

Jeszcze sto lat temu, niosące po Europie tragiczne żniwo, częste epidemie zarazy, powodowały wyludnianie całych wsi i miast. Zabijały wszystkich, bez względu na wiek, płeć i status społeczny. W kościołach wtedy śpiewano: „Od powietrza, głodu ognia i wojny…” (dziś wiemy, że przyczyną epidemii nie było powietrze, ale zanieczyszczona woda, robactwo i powszechny brak higieny). Dżuma, cholera, tyfus, czarna ospa, czerwonka, dur brzuszny. Nie znano wtedy ich przyczyny, nie potrafiono ich skutecznie leczyć. Jedynym sposobem ochrony przed nimi była ucieczka z miejsca występowania „morowego powietrza”. Ludzie byli gotowi na wiele poświęceń, byleby tylko nie dać się wciągnąć w taniec śmierci. A choroba przychodziła znienacka i szybko zbierała. Zarażony nieszczęśnik nie mógł liczyć na żadną pomoc. Ze strachu odsuwali się od niego najbliżsi. Nie było mu dane również pojednać się z Bogiem przed śmiercią, kapłani zazwyczaj również obawiali się kontaktu z chorymi.

Z „Księgi Tatr” Jalu Kurka (cholera w Zakopanem 1873 r.):

O wielu śmierciach nie wiedział ksiądz pleban Stolarczyk, ponieważ trupy grzebał Klimek Bachleda na cholerycznym cmentarzu, bez eksportacji kościelnej. Kapłan nie nawiedzał umierających z ostatnią pociechą religijną, stąd nazwiska nieboszczyków wymknęły się z ewidencji parafialnej księdza proboszcza. Tylko jeden Klimek mógł powiedzieć ilu gryzło ziemię nie poświęconą na Rzycowisku. Jako pierwszy umarł Jędrzej Raj. Cała rodzina Rajów zachorowała. Dom ich na Bystrem omijano z daleka. Na Ustupie, w zagrodzie Stopków położyła się matka na słomie, zaczęła nią trząść febra. Kiedy napadła ją biegunka i zaczęły cuchnąć wydaliny, owinęli matkę w snop słomy, przenieśli do jaty obok szopy i tam pozostawili własnemu losowi. Na Ciągówce czworo osób uciekło z chałupy, pozostawiając samotnie ojca w stanie beznadziejnym. Na Pardałówce zachorował młody gazda Filipek. Za poradą bab zakopano chorego do ziemi po szyję, twarzą do lasu, by nie widział ludzi. W jesionach pod Gronikiem znaleźli starego Macieja Bachledę. Zanieśli go na gałęziach i położyli w drewutni. Trząsł się z gorączki. Zięć rzucił mu podartą cuchę. Dzieci zbierały szmaty i ciskały w dziadka, naigrywając się zeń: „Zimno wom jesce? Mocie Mocie!”. Klimek zleciał z Pysznej na wiadomość o śmierci dziadka. – Ka lezom dziadek? – W szopie na Rzycowisku. – Nie pogrzebiony jesce?  – Ni. Nimomy gróborza. Jędrzeja Raja pochowoł brat, dwie kwaterki gorzołki wypieł. Łuscka to nie obchodzi, bo zawiaduje poświęconym smentorzem. – Jo pode za gróborza. Gorzołki mi nie trza. Tej samej nocy Klimek wykopał głęboki grób w kamiennej glebie Rzycowiska i pochował w nim dziadka, a potem następnych„.

Jalu Kurek daje również opis przebiegu choroby: „Zakażenie choleryczne zapowiada się nadmiernymi potami i sinością pod oczyma. Napad choroby objawia się bólem głowy, szumem w uszach, paleniem wewnątrz, gwałtowną biegunką w formie ryżowej wody, czasem też wymiotami. Utrata płynów wycieńcza organizm, zaznacza się bezwład i odrętwienie – przy całkowitej przytomności umysłu! Występują kurcze, rysy twarzy zapadają, skóra sinieje i wiotczeje. Słabnie tętno, to znów przyspiesza. Chory gaśnie bez konania. Wszystko trwa do dziewięciu godzin.”

Częste zarazy, bezlitośnie koszące ludzi, pozostawiały po sobie ślady w postaci cmentarzy epidemicznych, zakładanych na zupełnym odludziu, w niepoświęconej ziemi, u zbiegu granic kilku wsi. Pochówki odbywały się po cichu, bez zbędnych ceremonii. Przywożone wozem ciała wrzucano do wspólnego dołu, najczęściej posługując się drągiem zakończonym hakiem. Nad grobem sypano niewysoki kurhan – mogiłę. Po ustąpieniu epidemii krewni ofiar umieszczali tam krzyż lub kapliczkę z Maryją (Skotnica), św. Barbarą (Niegowić), św. Rozalią (Szczytniki) lub św. Rochem. Miejsca takie niechętnie były odwiedzane. Powszechnie uważano, że tam straszy. Obok zaczęto grzebać padłe zwierzęta gospodarskie (Dłużyzny, Pierzchów, Skotnica). Zdarzało się również, że na cmentarzach cholerycznych grzebano samobójców i innowierców – osoby, które nie mogły spocząć w poświęconej ziemi cmentarza parafialnego. W czasie Wielkiej Wojny niektóre cmentarze choleryczne przekształcono w cmentarze wojenne (Cichawa).

Do dziś przetrwało niewiele cmentarzy morowych. Te, które udaje się odszukać, pochodzą z XIX wieku i są smutnym efektem kilkakrotnie szalejących wówczas epidemii cholery (1831; 1847; 1855; 1873;) Pamięć o nich zatarła się wśród dzisiejszych mieszkańców. Niemal nikt już nie wie, z jakiego powodu została przed laty wzniesiona samotna kapliczka wśród pól, albo dlaczego na granicy kilku wsi, usypano kurhan zwieńczony dwuramiennym krzyżem – karawaką. Starsi ludzie niechętnie spoglądają w tamto miejsce, twierdząc, że jest tam „strasznie, cliwie, a i konie zawsze się tam płoszą”. Zdarza się jednak, że czyjaś miłosierna ręka zapala w tym miejscu świeczkę, by oświetlić drogę zbłąkanym duszom, które tak nagle zostały od życia oderwane przez bezlitosną chorobę.

Oto kilka przykładów z terenu naszej gminy:

W historii Gdowa (mającego w XIX w. status miasteczka – za Austrii był podział na: miasto, miasteczko i wieś) szczególną datą zapisał się rok 1847. Zmarło wtedy dziesięciokrotnie więcej niż zwykle ludzi. Wpisaną przez plebana w księdze zmarłych zarazę „tyfus głodowy”, tłumaczono sobie jako „Kara Boska” za dokonaną rzeź na powstańcach krakowskich. Dziś wiemy, że w rok po rabacji galicyjskiej i po rozgrabieniu zapasów dworskich, wystąpiła wielka klęska nieurodzaju. W parafii gdowskiej śmierć poniosło ponad 600 osób. Równie wielką liczbę zgonów, odnotował proboszcz w sierpniu 1855 r., wpisując tym razem nazwę „cholera”. Zmarłych z Gdowa na zarazę, wywożono przez most za Rabę i grzebano w ispinie obok „końskiego cmentarza”, przy drodze na Dłużyzny, blisko granicy z Podolanami i Zręczycami . Przed wojną epidemiczny cmentarz na Zarabiu otoczony był wiklinowym płotem. W czasie okupacji rozstrzeliwano i chowano na nim Żydów oraz Romów. Później dwie wielkie powodzie rozmyły ślady po tym miejscu.

W historii Szczytnik tragicznie zapisał się rok 1831. Zmarło wtedy 5-ciokrotnie więcej ludzi niż normalnie. Dziś pośrodku pól należących jeszcze do Szczytnik, w pobliżu granicy z Wiatowicami, Świątnikami Dolnymi, Krakuszowicami oraz Zborczycami, w miejscu zwanym Kopaliny, znajduje się zapomniany cmentarz. Pochowano w nim ofiary epidemii cholery, która w owym roku nawiedziła Szczytniki i okoliczne wsie. Na cmentarzu znajduje się  kamienna kapliczka z wizerunkiem św. Rozalii. Na postumencie widnieje napis „UPRASZA SIĘ PRZECHODZĄCYCH O WESTCHNIENIE ZA DUSZE TYCH KTÓRE ICH CIAŁA NA TYM CMENTARZU SPOCZYWAJĄ”. Do dziś zachowały się trzy z czterech drzew, okalających pierwotnie morową kapliczkę.

W Pierzchowie wspominana jest geneza nazwy wsi. Jej mieszkańcy mieli pierzchnąć przed zarazą, która w XVII w. opanowała pobliską wieś Kaszubice. Dziś, w sąsiedztwie pustego miejsca po porzuconej wsi, na granicy Pierzchowa z Niewiarowem i Nieznanowicami, na zupełnym odludziu, zobaczyć można dawny cmentarz epidemiczny. Znajduje się on na krawędzi pola i błotnistego wąwozu. Usypany ręką ludzką niewysoki kopiec, obsadzony jest 6-ma brzózkami. Po pierwszej wojnie światowej, podczas brania gliny, natrafiono w tym miejscu na ludzkie kości. Z przekazów ustnych oraz na podstawie ksiąg parafialnych w Niegowici, odtworzono historię panicznej ucieczki z objętej pomorem wsi, pozostawieniu w niej umierających na zarazę, późniejszym ich pochówku i spaleniu opuszczonej wsi. W 1924 r., na mogile ustawiono kapliczkę w kształcie słupa latarni umarłych, pomalowanej na intensywny błękit. Dziś w malutkie okienko kapliczki wkładane są polne kwiaty. Poniżej, w miejscu, gdzie odkopano ludzkie kości, stoi żelazny krzyż cmentarny. Błotnisty wąwóz do niedawna był miejscem zwożenia i wysypywania śmieci oraz grzebania padliny zwierząt gospodarskich. Natomiast w polach po dawnych Kaszubicach, po każdej orce znaleźć można fragmenty ceramiki oraz wypalone kawałki drewna.

W Zręczycach – na Skotnicy, na północnym stoku poniżej wsi, zobaczyć można odnowioną kapliczkę piętrową i pieczołowicie zadbane wokół niej miejsce po dawnym cmentarzu.

Przed laty, na stromym progu karpackim, obok zbiegającej ostro w dół drogi, w wyrobiskach po glinie grzebano padłe zwierzęta gospodarskie. Dawne podanie mówiło, że w tym miejscu, kilka wieków wcześniej pochowano ludzi zmarłych na „hiszpankę”. W 1873 r., w czasie panowania epidemii, przestrzegając zakazu przewożenia zarażonych zwłok na cmentarz parafialny, przypomniano sobie o historycznym cmentarzu i pogrzebano w nim zmarłych na cholerę. Po pewnym czasie pogrzebano tu również osoby, które zmarły śmiercią naturalną, nie w czasie zarazy, ale podczas trwania powodzi w dolinie Raby. Wylewy górskiej rzeki kilkakrotnie niszczyły dwa drewniane mosty (na Rabie i na starorzeczu), przez co odcinały konduktowi drogę na cmentarz w Gdowie. Mieszkańcy prawobrzeżnej części parafii grzebali wówczas zmarłych po drodze, na dawnym cmentarzu na Skotnicy (skąd widać kościół w Gdowie, jak na dłoni). Na miejscu pochowków, w 1885 r. gmina ufundowała kapliczkę piętrową, pod którą do II wojny światowej odprawiano Mszę Świętą. Później w latach PRL-u całkowicie o tym zapomniano. Dziś, niespodziewanie miejsce to przypomniało o sobie. Podczas długotrwałej ulewy w maju i czerwcu 2010 r. znajdujący się obok dom uległ uszkodzeniu na skutek powstałego osuwiska. W czasie jego rozbiórki zauważono, że w strefie osuwiska, poniżej kapliczki pojawiły się ludzkie kości…

Mamy XXI wiek. Medycyna zna już lekarstwa na wszystkie dawne zarazy. Jednak co rusz pojawiają się nowe, nieznane zagrożenia. Widmo kolejnej epidemii o nazwie koronawirus zajrzało nam w oczy.

„Od powietrza, głodu, ognia i wojny…”

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany

*