WYWIAD Z LESZKIEM GRABOWSKIM

Leszek Grabowski to postać wyjątkowa. Ratuje od zapomnienia skarby odchodzące do przeszłości. Jego działalność związana jest między innymi z Gminą Gdów. Warto przeczytać cały wywiad.

Proszę króciutko opowiedzieć coś o sobie.

Leszek Grabowski: Jestem Krakowianinem od urodzenia, ale moje korzenie i to zarówno ze strony matki, jak i ojca, są głęboko zapuszczone w ziemi gdowskiej i związane z takimi miejscowościami, jak: Podolany, Bilczyce, Gdów, Liplas, Stryszowa, Gruszów, czy Lubomierz. Jestem absolwentem AGH, z wykształcenia jestem inżynierem górnikiem o specjalności przeróbka kopalin stałych, z 30-to letnim stażem zarówno w przemyśle, jak i instytucjach naukowo-badawczych. Choć jestem technokratą, tak z konieczności losowej, nie z wyboru, posiadam jednak duszę humanisty i wszystkie moje pasje, a mam ich wiele, są związane z historią i sztuką, że wymienię tylko: historię i historię sztuki Krakowa i jego okolic, ze szczególnym uwzględnieniem wczesnego Średniowiecza, dzieje twierdzy Kraków, czy fascynacja muzyką klasyczną, zwłaszcza tą z epoki późnego romantyzmu. Jestem też włóczykijem, zapalonym turystą i miłośnikiem starej wsi, który bardziej ceni ciszę, spokój i nastrój, niż szpan i tłok zagranicznych kurortów. Ulubionymi miejscami mojego wypoczynku, wespół z żoną i psem, są okolice Gdowa i nadbrzeża mojej ukochanej rzeki Raby.

Co zainspirowało Pana do prac nad historią tutejszych okolic?

LG: Tak pół żartem, pół serio, moją miłość do ziemi gdowskiej wyssałem chyba z mlekiem matki, która pochodziła z Podolan, gdzie jej dziadek, Jan Chanek, był kiedyś właścicielem starego młyna. Na skutek różnych przeciwności losu musiała ona, podobnie jak jej rodzina, na zawsze opuścić jej ukochaną wieś i udać się na służbę, ale zawsze tu powracała: ciałem, a najczęściej duszą. Od najwcześniejszych dni swego życia letnie kanikuły zawsze spędzałem u mojej ukochanej Babci w Bilczycach, matki mego ojca, prostej wiejskiej kobiety, ale z wielkim sercem, która zawsze udzielała nam cudownej gościny w swej stuletniej chałupie, krytej jeszcze strzechą. Już wtedy, jako małe dziecko, uległem fascynacji życiem na wsi: jej tradycjami, obyczajami i zabudową. Ojciec zmarł na raka, gdy miałem cztery lata i cały ciężar wychowania mnie i starszego brata spadł na barki matki, która chętnie korzystała z pomocy swojej teściowej. Nad Rabą buszowałem od najmłodszych lat i sentyment do tej rzeki pozostał mi na całe życie. Jednak dopiero po śmierci matki i skończeniu 50-tego roku życia, zdałem sobie sprawę, jak wielkie luki posiadam w wiedzy o swoich przodkach i postanowiłem szybko to nadrobić. Przeczytałem parę książek autobiograficznych i uznałem, że samemu warto spróbować odtworzyć dzieje swoich przodków, tym bardziej, że sporo już o nich słyszałem, bowiem moja mama często o nich opowiadała.

Jak wyglądała Pana praca nad tworzeniem publikacji?

LG: Punktem przełomowym w moim życiu stała się wizyta w kancelarii kościoła gdowskiego, u Księdza Proboszcza Stanisława Jarguza w 2003 roku, przy okazji załatwiania pozwolenia na budowę nagrobku dla rodziny mojej Babki z Bilczyc. Wówczas nieśmiało poprosiłem Księdza Proboszcza o możliwość przejrzenia starych ksiąg, a On od razu wykazał dla mnie niezwykłe zrozumienie i niespotykaną wręcz życzliwość. W tym miejscu chciałbym raz jeszcze podziękować Czcigodnemu Księdzu za cierpliwość wobec mojej osoby, wszak w ciągu czterech lat złożyłem mu, nomem omen, trzynaście wizyt i to najczęściej kilkugodzinnych, zanim nie rozgryzłem wszystkich zagadek rodzinnych i to zarówno ze strony ojca (Grabowscy), jak i ze strony matki (Kędrynowie i Chankowie). A studiowanie ksiąg dla zwykłego laika jest zajęciem karkołomnym, bo są one prowadzone
po łacinie, a do tego często w sposób niezbyt czytelny i bez fachowej pomocy nie zrobiłbym ani kroku do przodu. Oprócz zdobywania informacji źródłowych rozpocząłem też poszukiwania w terenie, gdzie podjąłem próbę odnalezienia ludzi starszych, pamiętających jeszcze dawne czasy. I tak natrafiłem na „starą Stopinę” z Podolan, koleżankę szkolną mojej mamy, której przekazy w wielu kwestiach okazały się dla mnie bezcenne, a także nieznaną mi zupełnie kuzynkę mojej matki, co było dla mnie supersensacją. Potem udało mi się jeszcze natrafić na wiele osób, bez wiedzy których moje opracowania byłyby o wiele uboższe i mniej ścisłe.

Jeśli idzie o tworzenie dokumentacji fotograficznej obiektów dawnej wsi: chałup, stodół, czy przydrożnych kapliczek, to motorem napędowym do tych działań jest zwykła pasja i chęć zachowania ich wyglądu dla potomnych, bo znikają one w zastraszającym tempie. Lubię się włóczyć po okolicach Gdowa, a wtedy niejako przy okazji robię amatorskie zdjęcia. Z satysfakcją stwierdzam, że niewielu to robi, a kiedyś, za sto lat, może nawet ktoś to doceni.

Gdzie znalazł Pan inspirację do odkrywania „naszej” historii?

LG: Iskrą, która wzmogła moje zainteresowanie własną przeszłością stała się śmierć mojej matki w 2000 roku i wyrzuty sumienia, że za jej życia tak mało się od niej dowiedziałem, wszak człek zawsze był na tyle zajęty, że nigdy nie miał zbyt wiele czasu, by jej wysłuchać. Jej wiedza o własnej rodzinie i rodzinie jej męża była imponująca, ale mnie częściowo przeciekła przez ucho i chęć odtworzenie brakujących ogniw w łańcuchu drzewa genealogicznego stanowiła dla mnie dodatkową motywację. Proszę Was słuchajcie głosu starszych ludzi, bo ich wiedza nazbyt często ginie w odmętach niepamięci.

Jakie informacje możemy odnaleźć w Pańskich publikacjach?

LG: Moje publikacje biegną dwutorowo. Pierwszy z nich to opis starego Krakowa: wspomnienia z dzieciństwa, moja przygoda ze szkołą średnią (Technikum Energetyczne), po zbiory własnych zdjęć Krakowa sprzed lat, by pokazać zachodzące zmiany i dokumentację znikających krakowskich przedmieść, których przeszłość nikogo nie interesuje.

Druga ścieżka to przypominanie dziejów rodów z okolic Gdowa, wszak przy pisaniu sag rodzinnych pojawia się też cała plejada dawnych mieszkańców tych okolic. Ale moje sagi opisują też zapomniane fakty i wydarzenia z przeszłości tej ziemi i stanowią przyczynek do przypomnienia jej historii, której dzisiejszy stan jest nad wyraz ubogi.

Ze Stryszowej pochodził Andrzej Chanek, mój prapradziadek, który wraz z dwoma braćmi przywędrował tu prawdopodobnie z Gruszowa. Ta trójka Chanków, jeśli wierzyć księgom, dała początek konarom Chanków stryszowskich, zatem wszyscy ich potomkowie są moimi odległymi krewnymi. Warto więc o tym pamiętać, a ja odczuwam z tego tytułu dodatkową satysfakcję, a zaszczyt jakiego dostąpię nie pójdzie w obce ręce.

Robiąc pośpieszne dokumentacje fotograficzne, często gwałtownie znikających w niebyt dawnych obiektów budownictwa ludowego, pragnę zachować ich wygląd dla przyszłych pokoleń, tak dla własnej satysfakcji, bo wszystkie moje dotychczasowe działania mają wyłącznie charakter hobbystyczny, choć ja dodatkowo mam czyste sumienie, że nie przechodzę obojętnie obok tego zjawiska. Dziś odnoszę wrażenie, że problem ten nikogo nie interesuje.

Tu muszę dodać, że tylko przypadek zadecydował, że moje publikacje ujrzały światło dzienne. Zupełnie przypadkowo nawiązałem kontakt
z Panem Dr Władysławem Kolasą, współtwórcą Małopolskiej Biblioteki Cyfrowej, który podobnie jak ówczesny Ksiądz Proboszcz Jarguz, wykazał w stosunku do mnie, w końcu amatora, ogromną wyrozumiałość, umieszczając moje prace pośród wielu znanych sław. Bez jego dobrej woli moje opracowania pozostałyby na zawsze w moim komputerze i w tym miejscu pragnę mu złożyć swoje podziękowania.

O czym powinni wiedzieć mieszkańcy Stryszowej i najbliższych okolic Gminy Gdów, o czym pamiętać?

LG: Mieszkańcy Stryszowej powinni być dumni, że mieszkają w tak pięknym miejscu, które na dodatek posiada ciekawą historię. Mam kuzyna, znanego przewodnika, który uważa, że historię piszą wielkie wydarzenia, a to co ja robię nie jest warte tak wielkiego wysiłku, bo dotyczy ludzi mało znanych i zaściankowych wydarzeń. Oczywiście nie zgadzam się z tym poglądem, wszak uważam, że na tę wielką historię składają się drobne skrawki, które trzeba przypominać i które niejednego mogą zainteresować. Myślę, że mieszkańcy Stryszowej są w tej doskonałej sytuacji, że drogę do poznawania własnej przeszłości i szacunku dla własnej miejscowości wskazuje im Fundacja Stryszowianin. To właśnie dzięki jej działalności są oni coraz bardziej rozpoznawalni w okolicach Krakowa i już ten fakt powinien stanowić podstawę do dumy. Gdów ma wiele wspaniałych, starych chałup, ale regionalnej izby pamięci się nie dorobił, choć aż się o to prosi. Małe może być wielkie, choć wcale nie musi być najbogatsze.

Dlaczego historia  w dzisiejszym życiu jest tak ważna?

LG: W życiu codziennym ważne jest sięganie do własnych korzeni, bo tylko taka wiedza, daje poczucie wspólnoty celów i motywuje do wspólnego działania dla potrzeb ogółu.

Jakie przesłanie chaciały Pan przekazać mieszkańcom Stryszowej i najbliższej okolicy?

LG: Nie opuszczajcie tak łatwo swoich rodzinnych stron, a jeśli już to powracajcie tutaj tak często, jak to tylko możliwe. Nigdy nie wyznawajcie w życiu zasady, że najlepiej jest tam gdzie nas nie ma. Tylko poczucie przynależności do wspólnoty, znajomość własnych korzeni i dostrzeganie piękna otaczającej nas przyrody czyni te powroty bardziej sentymentalnymi.

 

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany

*