ZAŁOGA BOEINGA B-179 KTÓRY ROZBIŁ SIĘ NA TERENIE GMINY GDÓW

Na łamach Gazety Gdowianin pisałem o katastrofie amerykańskiego bombowca, który w 1944 roku rozbił się na pastwisku w rejonie Podolan i Wólki Zręczyckiej. Dziś warto wspomnieć o załodze tego Boeinga B-179 o numerze taktycznym 44-8166 należącym do 97. grupy 340. skrzydła bombowego 15. Armii Powietrznej Stanów Zjednoczonych. Załoga liczyła łącznie 11 osób i przed feralnym dniem stacjonowała we Włoszech w bazie Amendola.

Samolot wystartował z Włoch. Podczas nalotu bombowego na śląskie rafinerie benzyny syntetycznej został uszkodzony  i na dwóch silnikach doleciał w rejon Gdowa. Tutaj przez jakiś czas z palącym się silnikiem krążył nad okolicą po czym spadł w opisanej na wstępie lokalizacji.

Tak tą sytuację opisał William Hess będący strzelcem w opisywanym samolocie:

„Gdy samoloty w naszej formacji ustawiły się do pozycji bombardowania, usłyszałem kogoś przez intercom mówiącego: „Cel martwy przed nami. Do cholery, popatrzcie na tą artylerię przeciwlotniczą”. Wyłączyłem zasilanie mojego podgrzewanego kombinezonu po to, aby cały dostępny prąd zasilił celownik bombowy oraz związane z nim obwody elektryczne. Mimo że było prawdopodobnie 40 stopni poniżej zera na zewnątrz, to wydawało mi się, że ścieka ze mnie pot, a w ustach robi mi się sucho. Zapiąłem moją pikowaną i wzmocnioną stalą kamizelkę lotniczą, włożyłem stalowy kask na mój kask lotniczy, a potem wpatrzyłem się w prowadzący samolot, który właśnie otworzył swoją ładownię z bombami. Po tym, jak samolot prowadzący wyrzuci swoje bomby, mieliśmy zaraz zrobić to samo.
Artyleria przeciwlotnicza była bardzo mocna i skierowana prosto na nas. Wydawało się, że jesteśmy w chmurze czarnego oddechu, który coraz bardziej zbliżał się do nas. Było jakieś złowieszcze piękno w tych wybuchach – dopóki człowiek nie zdał sobie sprawy, co ono naprawdę oznacza. W napięciu przylepiłem oczy do samolotu prowadzącego, myśląc, że za chwilę to nastąpi. „Co jest cholera?” wykrzyknąłem i poczułem, że spadam. W następnej chwili znalazłem się na podłodze i usłyszałem odgłos syczenia ponad moją głową. Czy nasz samolot wybuchł? Byłem oszołomiony, a wszystko wydawało się zadymione i mgliste. Powoli podniosłem się do góry.
Popatrzyłem, co się stało po mojej stronie – wszędzie był bałagan, nie było już plexiglassu, powyżej okna była dziura, w której zmieściłaby się głowa, a jeszcze dwie dziury były w płycie pancernej poniżej okna. W aluminiowej powłoce wokół okna był szereg dziur. Gdy popatrzyłem do góry, zauważyłem, że odgłos syczenia pochodził z przestrzelonego przewodu tlenowego. Mój stalowy kask leżał na podłodze z wgnieceniem wielkości mojej pięści. Stalowe płytki z mojej kamizelki lotniczej były również porozrzucane na podłodze, a płótno kamizelki było pocięte.
Popatrzyłem przez okno, a widok przedstawiał zniszczenie. Wszędzie były ciemne plamy z bronią artyleryjską. Skrzydło B-17 trzepotało na dole z dwoma wciąż działającym śmigłami. Kilkanaście spadochronów podryfowało na dół pośród artylerii i ruin. Potem popatrzyłem na nasze skrzydło i dostałem przeszywającego uczucia na dnie żołądka. Silnik numer jeden dostał bezpośrednio. Śmigło wyglądało tak, jakby samolot lądował awaryjnie, a wszystkie trzy łopatki były zgięte. Silnik numer dwa dostał w zbiornik, a skrzydło było całe zalane paliwem. Samo skrzydło było całe podziurawione, a paliwo strumieniem zamieniało się w białe opary.”

Co ciekawe „Flak Happy Baby” uszkodzony został przez inny amerykański bombowiec. Podczas zmasowanego ataku bombowego jeden z samolotów amerykańskich dokonał nieprecyzyjnego zrzutu. Lecąc powyżej zwartego klucza eskadry bombowców tak niefortunnie wyrzucił ładunek, że jedna z bomb trafiła w lecący niżej własny samolot. Skutki powietrznej eksplozji były tragiczne. Doszczętnie zniszczyła ona kilka bombowców, inne zaś, w tym „Flak Happy Baby” uległy poważnym uszkodzeniom. Na tyle poważnym, że bombowiec kierować zaczął się na wschód, aby „bezpiecznie” wylądować po rosyjskiej stronie frontu. Ale w rejonie Gdowa załoga już wiedziała, że musi opuścić maszynę. Jako pierwszy wyskoczył Davis Morgan, który w samolocie zajmował się nasłuchem niemieckich radiostacji. I był „szczęśliwcem”, który jako jedyny nie został schwytany przez Niemców.

Fakt jest taki, że cała załoga przed katastrofą na spadochronach opuściła maszynę. Tymczasem samolot leciał dalej, obniżając coraz bardziej swój lot. Przeleciał nad Rabą i wylądował, sunąc jakieś 100 – 150 metrów po zboczu wzniesienia nad Podolanami. W czasie tego manewru urwało się prawe skrzydło wraz z dwoma silnikami. Stoczyły się one ze wzgórza aż nad samą Rabę. Zatrzymał się w miejscu na jakieś 2 – 3 minuty. Po czym ze zgrzytem i piskiem odwrócił się w kierunku południowym. Przyczyną tego były obracające się śmigła, które go odwróciły.

Według raportu o zaginięciu sporządzonego przez Kwaterę Główną Sił Powietrznych załogę samolotu, który rozbił się w gminie Gdów tworzyli:

Bruce Knoblock – pilot
Leander Lake – drugi pilot
Jack Waage – nawigator
Eugene Anderson – bombardier
Benjamin Derwin – radiooperator
Walter Brand – mechanik pokładowy (obsługiwał także górną wieżyczkę strzelecką)
Charles Collar – boczny strzelec
William Hess – boczny strzelec
Roy McFadden – dolny strzelec
Olis Henley – tylny strzelec
Morgan Davis – dodatkowy członek załogi do nasłuchu niemieckich rozmów radiowych

William Hess opisywał, że większa część załogi została pojmana przez Niemców i przewieziona do Krakowa do niemieckiej bazy lotniczej. Stąd po trzech dniach trafili do Frankfurtu do centrum przesłuchań alianckich lotników.

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany

*